Żyjesz, a niby umarły widniejesz,
przechodzą po tobie, bo pobladleś.
Uginają się pod ciężarem, a ty mówisz:
dobrze, że nie ja to ich obowiązek.
A przecież masz świecić, bo lampą jesteś,
którą Duch Święty rozpalił.
A przecież masz istnieć,
bo Jezus pragnie żyć w tobie.
Użyczył twoich dłoni, by czynić dobro.
Użyczył spojrzenia, aby kochało
i podnosiło w nadziei do życia.
Zamieszkał w sercu,
z którego tak często Go wypraszasz
stawiając wiele i bardzo dużo rzeczy,
myśli, spraw, "działań dla Niego",
że Jemu wystarcza tylko miejsca poza
twoim sercem, myślą, wolą i uczynkiem.
I oburzasz się tylko, bo ci ubliżają. Nie tobie,
lecz temu złu i głupocie która wyrosła
już ponad rozmiary narcyza.
Jesteś, a wybladłeś i skamieniałeś
z cynizmem w ręku, jak grób niewidoczny,
o który inni się ocierają i tracą radość
i kamienieją zachwyceni narcyzem.
Pominąłeś Miłość Bożą i dlatego nic nie zrozumiałeś.
Tymczasem Ją należało podjąć, a
tamto pomijać.
"Bo Miłość mi wszystko wyjaśniła".
Lecz ja wiem: Zbawca mój żyje!
Więc wstanę i pójdę do mojego Ojca i powiem:
Dotknij Ojcze mego serca,
a żyć będę,
" Bo Miłość mi wszystko wyjaśniła."